Blog wędkarski – Sklep Drapieżnik

V Feederowe Klubowe Mistrzostwa Świata

Włochy, Loreo, Canal Bianco 2022.

W wędkarskim życiu przytrafiają się nam różne przygody i historie. Niektóre są planowane, inne przydarzają się zupełnie z zaskoczenia, jedne wypalają, a inne okazują się mało interesującą przygodą. Ja jestem wędkarzem, który ukierunkował się na wędkarstwo zawodnicze i praktycznie wszystkie moje sesje nad wodą są związane w mniejszym lub większym stopniu z rywalizacją. Nawet jeśli dana sesja nie jest zawodami tylko treningiem to wtedy i tak skupiam się na aspektach, które przydadzą się podczas najbliższej rywalizacji z innymi wędkarzami. Co takiemu wędkarzowi może się w życiu przytrafić fajnego…? Rozumiem gdybym nie „ścigał” się na zawodach i bazował na wyjazdach stricte dla przyjemności, to wtedy mógłbym na przykład mieć okazję odwiedzić jakąś wspaniała wodę „No Kill” z pięknymi okazami i czekać, aż taki uderzy w przynętę. Ale w moim przypadku są to zazwyczaj sesje na zbiornikach wodnych, na których będą, lub hipotetycznie mogą się w przyszłości odbyć jakieś zawody na różnym szczeblu.

A jednak! Okazuję się, że w dotychczasowym istnieniu spotkało mnie coś, co wstrząsnęło mną porządnie i z zaskoczenia. Otóż na początku roku otrzymałem telefon, że szykuje się wyjazd nad wodę, więc słucham z zaciekawieniem. To będą zawody, więc słucham jeszcze dokładniej. Ale gdzie te zawody? – pytam. Kawałek drogi od domu…we Włoszech, w kwietniu. Że słucham? No tak, we Włoszech i pojechalibyśmy na fajny kanał niedaleko Wenecji, jesteś potrzebny w drużynie na Mistrzostwach Świata…. W słuchawce cisza (po mojej stronie). Spojrzałem na wyświetlacz, czy to aby na pewno nie pomyłka i czy może ktoś jajca sobie robi z Radia Zet czy z jakichś innych massmedia.

– Jesteś tam? No jestem, jadę człowieku! Nigdy nie pytaj dzika czy chodzi sam po lesie 😊

A w pracy wolne dostaniesz? A co mnie to obchodzi! W tej sytuacji mogę po powrocie szukać nowej, żyje się przecież raz i to dość krótko, więc dlaczego miałbym sobie odmawiać najlepszej okazji jaka mnie dotąd spotkała! Skąd wiem co będzie za kilka miesięcy albo za rok czy dwa.

Taką informację otrzymałem kilka miesięcy temu na początku bieżącego roku i od tamtej pory każdy mój dzień, który zbliżał mnie do godziny wyjazdu był już tylko lepszy. Wiedziałem, że muszę się skupiać jeszcze na innych sprawach w życiu, zarówno prywatnych jak i na zawodach w których będę brał udział, ale mając z tyłu głowy takie info wiedziałem, że może być ciężko 😊 Czas zleciał, zawody lokalnie poszły dobrze, więc zacząłem realizować listę wyjazdową!

Przygotowanie do takiego wyjazdu nie trwa dzień lub dwa, ono zaczyna się na około półtora miesiąca przed datą zero. Samo pakowanie to tydzień czasu, o ile podchodzi się do tego skrupulatnie. Dla kogoś kto tego nie załatwiał może się wydać to dziwne, ale tak w rzeczywistości jest. Rzeczy, które zajmują dużo czasu i są niezbędne do załatwienia to między innymi karta europejskiego ubezpieczenia zdrowotnego, green pass Covidowy, dodatkowe ubezpieczenie wyjazdowe dla wędkarza czy serwis auta. Z podobnych spraw ale zajmujących mniej czasu, to przygotowanie dużej ilości ubrań wędkarskich (bo po co zwykłe!) i szykowanie dodatkowego sprzętu wędkarskiego, który może posłużyć komukolwiek w drużynie. Jednakże najgorszą sprawą pod względem czasu jaki jest potrzebny to zdecydowanie temat zanęt, glin, dodatków oraz robaków. Ten ostatni temat to istna katorga w załatwianiu i zabezpieczeniu ilości oraz dramat pod względem logistycznym. Takiej ilości robaków zanętowych i przynętowych jakie potrzebuje taka duża grupa ciężko zamówić ot tak, szczególnie w okresie, w którym są ogromne braki dżokersa lub dobrej hakówki na rynku. Na szczęście dzięki znajomościom oraz naszym zdolnym członkom drużyny, poszło to lepiej niż się spodziewaliśmy. Na tydzień przed wyjazdem mieliśmy już wszystko zamówione i uzgodnione punkty i czas odbioru na trasie. Na wyjazd zapakowaliśmy łącznie 4 samochody. Jeden kombiak, dwa busy średniaki oraz jeden konkretny system transportowy na kołach, czyli dostawczą „plandekę”.

Z Patrykiem umówiony byłem u mnie pod domem o 5 rano w sobotę 2 kwietnia.  Ten człowiek nie spóźnia się nigdy, to nie leży w jego naturze, więc z podniecenia spałem szybko, około 4 godziny i już przed piątą rano byłem w pełnym rynsztunku. W ogóle do głowy nie brałem padającego za oknem śniegu, przecież co mnie to obchodzi skoro jadę do słonecznej Itali. I to był mój błąd, bo pierwsza część tego tripu zaczynała się przecież na Kresie Wschodnim gdzie tej nocy dowaliło 25-30cm śniegu! Ten mój biedny kolega Patryk jechał do mnie i jechał… zamiast trzech godzin zajęło mu to ponad sześć. Także nasze spotkanie z resztą drużyny na południu Polski nie doszło do skutku i zetknęliśmy się dopiero na posiłku nad jeziorem Musov w czeskich Morawach tuż przed granicą z Austrią.

Później było już z górki. Droga piękna, gładka jak stół pingpongowy, bez robót drogowych, korków i innych niespodziewanych problemów. Kilka postojów, tankowań aut, kawa, zachwyty nad widokami austriackich i włoskich Alp i jakoś minęła ta kilkunastogodzinna trasa. Gdy dojechaliśmy na miejsce było już bardzo późno i ciemno ale nikt nie mówił nic o zmęczeniu ani o spaniu, bo byliśmy zbyt podekscytowani faktem, że dotarliśmy do Wenecji i będziemy spać nad samym morzem!

Jeszcze po północy rozpoczęła się nasza gra w trzy domki. W takiej ilości ulokowali nas zarządcy terenu kempingowego i musieliśmy jakoś to rozplanować. W jednym powstała baza, w której była nasza wspólna stołówka, to tu odbywały się wszystkie najważniejsze dyskusje i tutaj rozpoczynał się i kończył każdy dzień. W drugim nie można było znaleźć nic innego jak dwa zajęte łóżka oraz tony gliny, zanęt, wiader, sit i misek. Natomiast w trzecim powstało miejsce do przygotowywania robaków. Tu spało nas najwięcej ale z nami spały także litry żywych lub martwych przynęt. Zaglądanie do lodówki w celu znalezienia czegoś do zjedzenia nie miało najmniejszego sensu, no chyba, że ktoś miał ochotę na tatara z ochotki popijanego włoskim jogurtem 😉

Na pierwszy dzień, czyli niedzielę, mieliśmy ogromne plany. Po śniadaniu padł pomysł, by zrobić szybki rekonesans na Canal Bianco, rozpoznać sektory, powbijać pinezki na mapach google, znaleźć odpowiednie drogi dojazdowe, zrobić kilka zdjęć i zebrać się na Lagunę Wenecką. Plan zacny, ale czasu zdecydowanie za mało, więc musieliśmy zrezygnować z jednej najmniej ważnej czynności – oczywiście padło na rezygnację z Laguny… No cóż, ktoś inny, by się pewnie popukał w głowę ale żadnemu z nas nawet oko nie zadrżało podczas podejmowania tej decyzji, ponieważ każdy doskonale zdawał sobie sprawę jak dużo czeka nas pracy związanej z przygotowaniem sprzętu, robaków, mieszanek i innych rzeczy na najbliższe dni. To niewyobrażalny ogrom zajęć.

W poniedziałek aby przystąpić do treningu, musieliśmy od rana zarejestrować już ostatni raz drużynę do udziału w Mistrzostwach. Po dokonaniu formalności otrzymaliśmy do ręki listek z wylosowanym zestawem boxów do trenowania. Drużyny na każdy dzień miały przyznane takie strefy od razu, dzięki czemu każda ekipa w pozostałe dni mogła jechać bezpośrednio na trening. My zaczęliśmy w boxie 19 i po szybkim rozdysponowaniu zadań zaczęliśmy przywitanie z włoskimi rybami. Ten dzień ukierunkował nasza drużynę pod względem tego co musimy sprawdzić w kolejnych treningach. Do piątku włącznie, musieliśmy rozeznać różne warianty mieszanek, sposoby ich podania oraz nęcenia wstępnego, typy i gramatury koszyków jakie będą nam niezbędne, wytypowanie najważniejszych robaków przynętowych oraz zanętowych, sensowne dystanse do łowienia, sposoby rozpoczynania treningów, patenty na to aby w każdej godzinie dobrać się do satysfakcjonującej ilości ryb i wiele, wiele innych spraw.

Odbyliśmy 5 niesamowicie istotnych treningów. Każdy dzień treningowy był zupełnie inny, ale my mieliśmy świadomość, że realizujemy plan i z dnia na dzień idziemy w dobrą stronę jeżeli chodzi o wyniki i wędkowanie. Pierwsze treningi polegały na wykluczeniu najbardziej negatywnych i filozoficznych opcji. Wiedzieliśmy, że z dnia na dzień będzie mniej ryb aktywnych w łowisku, jak to bywa w 99% na tego typu Mistrzostwach Świata, a część z ryb które łowiliśmy w pierwszych dniach treningów podczas mistrzostw będą nieaktywne, bo na przykład do pełna najadły się kasterów i są nadęte jak balon. Tak było w przypadku chociażby sumików i włoskich krąpi na tej wodzie. Nasza grupa docelowo pracowała na podstawie raportu technicznego, który udało nam się zebrać i złożyć w całość na grubo miesiąc przed Mistrzostwami Świata.

Poruszając się w kręgu znajomych wędkarzy z Europy otrzymaliśmy do skarbnicy bardzo dużo informacji technicznych, analiz i wyników z wędkowania na tym kanale. Uzyskaliśmy informację na temat wody od światowych gwiazd takich jak Jacobo Falsini, Des Shipp, Arnout Van de Stadt, miejscowych jak Angelo De Pascalis, Manuel Giovanelli i jeszcze innych solidnych zawodników.  Wiedzieliśmy, że każda dodatkowa informacja będzie cenna.

Na podstawie analizy każdy z zawodników ze światowej czołówki stwierdzał w swoich wypowiedziach, iż zlokalizowanie ryby w danym momencie czasowym podczas pływów wody jest niezwykle kluczowe i to jest najważniejsza kwestia na którą powinniśmy zwrócić uwagę. Ryby niezwykle szybko się przemieszczają i często nie zatrzymują się w nęconym wstępnie miejscu, ponieważ woda płynie, a za chwilę potrafi stanąć , następnie zaczyna gonić już w przeciwnym kierunku. Istny armagedon ale tak, Canal Bianco to woda niezwykle uzależniona od pływów morza przez co wzrosty wody o 1 metr i opady o ponad 1 metr, dwa razy w ciągu dnia są normalnością. Ryby też dostosowują swój tryb pracy do tych okoliczności.

Z analiz wynikało, iż woda płynąca pozwala na agresywne łowienie, zaś woda stojąca każe zachować spokój i podejść do tematu łowienia bardzo zachowawczo. Opiniując woda płynie, czyli używamy kasterów, czerwonych robaków do cięcia i na hak grubsze przynęty, woda staje..robi się mizerność, fokusujemy swoje założenia na nie wykraczanie po za linie jokersa i ochotki.

Zawodnicy powtarzali nam jak mantra, że gdy woda staje, i braknie pływów wody, Canal Bianco zaczyna robić się słony, co nie jest przyjazne rybom i tego typu ryby z najgłębszych partii wody w których lubiły się ustawiać uciekają w płytszą stronę , a często w stronę brzegu. Dodatkowo w sobotę w dniu wyjazdu na Mistrzostwa Świata zobaczyliśmy informację od Tamasa Waltera, że duże leszcze rozpoczynają tarło, co oznacza, że ich łowienie na kanale może być bardzo utrudnione. Tamas Walter z drużyny Maros Mix, podpisał swoje wrzucone do sieci zdjęcie:

„Dla jednych to tylko jedna zwykła duża ryba, dla nas podstawa do przygotowania treningu na MŚ”.

Dobrze wiedzieliśmy, że za tymi słowami stworzone zostało drugie dno i ta informacja musi być naszej drużynie sygnałem ostrzegawczym.

Nasze drużynowe treningi rozpoczęły się w poniedziałek. Przez 5 dni codziennie wędkowaliśmy w innym sektorze zwiedzając przy tym łowisko, które obstawione było na 20 km. Trzeba przypomnieć, że podczas V mistrzostw Świata udział w zawodach wzięły 43 drużyny z ponad 20 państw, co dawało łącznie 215 zawodników łowiących w zawodach, a na treningu aż 260.

Każdy trening naszej drużyny był uprzednio zaplanowany. Wędkowaliśmy w 6 osób, wiec dzieliliśmy nasze założenia taktyczne na dwójki lub trójki , wedle tego co chcieliśmy sprawdzić i jakie kwestie przynętowo techniczne odrzucić. Zestawialiśmy obfite nęcenie z ubogim, duża ilość przynęt z małą ilością, agresywne łowienie z zachowawczym, zanęta słodka ze słoną, jasna z ciemną i tak dalej.

Mieliśmy główny plan A na pierwsze 3 h godziny wędkowania w dwójkach lub w trójkach i plan B tyczący się do całej drużyny na ostatnie 2 godziny.

Bardzo prędko z treningów wyszło nam, że obfite nęcenie nie jest korzystne. Zaczynaliśmy poniedziałkowy trening od nęcenia wałkami dużą ilością mieszanki, a w czwartek i piątek kończyliśmy na podaniu na wstępie 6 koszyków średniej wielkość, a nawet podczas ostatnich dwóch treningów mieliśmy w swojej drużynie człowieka, który w środku sektora pod presją zaczynał łowienie z 2 wstępnie podanych koszy. W czwartek na treningu w Piantamelon zaczęliśmy nęcenie delikatnie i od pierwszych minut w naszych podbierakach meldowały się grube ryby. Najlepszy z nas w I godzinie miał ponad 4 kg ryb, z czego obok siedząca reprezentacja Rumunii która do nęcenia użyła szklanek wsadzając w nie wałki i koptując kukurydzę w 1 godzinie złowiła na 6 osób tylko 2 karasie.

Dodatkowo powtarzało się, że pierwsza godzina jest najbardziej rybną i na niej trzeba opierać swój bazowy wynik, zaś 3 godzina kiedy woda się normuje najsłabszą i ostatnia godzina również była dość dobra.  

Jeżeli chodzi o zanętę na zawody wyselekcjonowaliśmy miks na bazie słodkiego aromatu o dość ciemnej mieszance ze średnią gradacją łączony z zawodniczą spoistą gliną.  Kanał Bianco to głęboka woda. Z reguły łowiliśmy na 5 metrach ale zdarzały się nawet doliny do 8 metrów.

Treningi przeławialiśmy dość równo drużynowo. Wyniki początkowe były na poziomie 3-6 kg , w środku tygodnia dotarliśmy do wyników bijących nawet 10 kg,  mieliśmy również 1 słaby wynik każdego dnia ale to z reguły było spowodowane, iż dany z zawodników uprzednio otrzymywał najbardziej niekorzystny wariant który starał się obronić.

Jedną z najważniejszych spraw jakie do wykonania mieli kapitanowie, menadżer czy delegaci drużyny, to nie tylko meetingi z FIPSED czy z drużyną, to także bycie oczami drużyny na pozostałych boxach podczas treningów. Gdy nasza 6 zawodników pracowała podczas treningów na jak najlepszym dopasowaniem się do wody, reszta drużyny odpowiadała za monitorowanie poczynań najlepszych feederowych ekip w świecie.

Już przed pierwszym treningiem założyliśmy, że nasze podglądanie ekip zostanie zawężone do najlepszych drużyn, które to rok w rok odnoszą sukcesy na tego typu mistrzostwach.

Obstawialiśmy drużyny takie jak Maros Waterland, JWP WATERSERVICE (mistrzowie 2021) Preston Innovations Netherlands oraz silną ekipę gospodarzy Lenza Emiliana A Tubertini. Jeden człowiek z naszej ekipy przypisany był codziennie do danej ekipy, po to byśmy mogli zauważyć jakie zmiany danego dnia danej ekipy wprowadzają do swojego wędkowania.

Nasze śledzenie drużyn miało na celu wywnioskowanie czy idziemy podobną drogą do zawodów względnie najlepszych ekip oraz czy te drużyny mają  jeszcze coś spektakularnego o czym możemy nie wiedzieć. 

Prawdą jest, że było wiele dróg którymi można było dojść do sukcesu podczas zawodów. Włosi, Holendrzy, Węgrzy każdy z tej ekipy łowił zupełnie inaczej ale opierał swoje wędkowanie bazowe na podobnym szablonie skupiając się na szukaniu odpowiedniej drogi do dużych leszczy lub znaleźć inny wariant na duże ryby jak karpie, cefale, sumy.

Oprócz aspektów treningowych były również bardzo ważne kwestie organizacyjne.

Nie wyobrażaliśmy sobie, że będziemy bazować tylko na tym co wypracujemy sami,  oczywiście było to kluczowe ale musieliśmy mieć wywiad o pracy innych drużyn.

Każda informacja zebrana podczas obserwowania ich treningów była bardzo ważna i skrupulatnie omawialiśmy to podczas wieczornych zebrań w domku stołówkowym. Chłopaki wędkując nabierali doświadczenia i pewności w holu oraz sposobie łowienia ryb z kanału w dolinie rzek Pad i Po, a ekipa obserwująca chwytała kątem oka co się da podpatrzeć od innych teamów. Takiej możliwości nie da się niczym innym zastąpić, to nie to samo co oglądanie filmów na YouTube, gdzie zawodnicy pokazują to na co mają ochotę. Tutaj zmuszeni byli odkryć wiele kart na naszych oczach, a ponieważ my nie odpuszczaliśmy ich na krok. Z wieloma z nich znaliśmy się już po imieniu, a na koniec dnia widząc nas kiwali w naszą stronę z uśmiechem na twarzy. Oni bowiem widzą, że to nie jest nic niezwykłego, wręcz przeciwnie to normalne, a za dziwne na tej imprezie rangi jest nie posiadanie sprytnych podglądaczy. Bez tego tutaj drużyna nie istnieje.

W piątek wieczorem jako pierwszy kapitan drużyny pojechałem na spotkanie w mieście Loreo. Po dość długim wstępie w języku angielskim przełamanym włoskim akcentem, prowadzonym przez Barbarę Durante przystąpiliśmy do losowania sektorów dla zawodników drużyny na sobotę. Dzięki temu mniej więcej wiedzieliśmy kto powinien się czego spodziewać w swoim rejonie oraz jak musimy rozplanować dojazd na łowisko dla poszczególnych członków ekipy. Kolejne spotkanie z przedstawicielami FIPSED odbyło się w sobotni poranek i podczas niego kapitanowie wylosowali konkretne miejsca w przyznanych dzień wcześniej sektorach, oraz odebrali odpowiednie koszulki z numerami dla zawodników. Po dystrybucji koszulek nie omieszkaliśmy przy wschodzącym słońcu na środku śpiącego jeszcze miasta wykrzyczeć kilka słów między sobą na podniesienie ducha i rozjechaliśmy się w kierunku swoich stanowisk. Ogrom zawodników biorących udział w Mistrzostwach Świata oraz długość linii brzegowej wytypowanej do łowienia była porażająca, trzeba było bardzo rozsądnie zaplanować wszystko aby zdążyć wypakować sprzęt przed sygnałem wniesienia na stanowisko.

I turę Mistrzostw rozpoczęliśmy w trudach. W startowej godzinie mieliśmy maksymalnie po 2 ryby w sektorach.

Tego dnia kanał zamarł zdecydowanie od rana na całej długości. Na naszym Messengerze gotowało się od wymiany spostrzeżeń, wiedzieliśmy, że z rybami jest słabo i każde branie jest bardzo ważne. W sektorze E obstawiałem Patryka i dopiero po 50 minutach zanotował pierwszą rybę, która była jedyną jego w pierwszej godzinie. Patryk rozpoczął łowienie na 13 metrze sugerował się, że na wcześniej treningowym bazowym dystansie (16-24m)  może w tym dniu kompletnie nie być ryb, ponieważ na jego odcinku woda od rana nie wykazywała ruchów. Podczas zawodów sprawdziliśmy ten dystans i rzeczywiście tych ryb tam nie było. Wstępne nęcenie miał bardzo ubogie, po 5 koszyków na linię z zaznaczeniem bardzo ważnego dystansu pod nogami , podobne do obok siedzącego Węgra z Marosa czy w oddali znakomitego Holendra. 

W drugiej godzinie zaczęło się przecinanie na ryby. Na messengerze z sektoru spłynęło info, że to co zauważyliśmy na kluczowym treningu czyli ryby pod samymi nogami na 5-6 metrze zaczyna przynosić efekty. Tak ryby były pod samym brzegiem. Nasza ekipa rozpoczęła wprowadzenie zestawów na tak krótki dystans. Wyrzut z pod siebie delikatnym koszykiem 3 kratowym do 20 gram i oczekiwanie. Spływały sygnały, że w drugiej godzinie świetną robotę na sektorze C robi Sebastian Łoś, ponieważ ilościowo rybami wybija się na 3-4 pozycje w podsektorze. Z Piantamelon z sektoru A który zupełnie różnił się od sektorów B-E otrzymaliśmy info, że Tomasz Krawiecki, dzielnie jedzie do rezultatu.

Po 3 godzinach miał wynik między 4-7 miejscem i w tym jednego punktującego tarłowego leszcza jego sektor jako jedyny w tym dniu walczył na środkowej linii.

Największą bolączką był sektor B do którego trafił Piotr Buczek. W jego sektorze po 3 godzinach, złowienie 3-4 ryb plasowało zawodnika bardzo wysoko. Piotr dopiero w 3 godzinie trafił pierwszą rybę, a później tuż przed samym końcem załadował pod samymi nogami karasia za 800 pkt, wiedzieliśmy że ta ryba poprowadzi go w klasyfikacji mocno do góry. W ostatniej minucie zawodów, Piotr jeszcze przyciął suma , doholował go do podbieraka ale sygnał kończący zawody był pierwszy i niestety ta ryba za 500 gram która dałaby mu podium w sektorze musiała powrócić do wody.

W sektorze D u Piotra Mołdocha odbyło się skupowanie pojedynczych ryb na różnych liniach. Dwie ryby pod nogami, ryba z 13 metra, ryba z 20 metra, przestój, i ponowny powrót. Sektor D też był bardzo trudny w ryby. Piotr swoim doświadczeniem i czytaniem wody ze strefy bezrybnej pozwolił sobie i drużynie obronić wynik.

Wracając do sektora E po zmianie linii Patryk zaczął łowić. W drugim rzucie trafił sowitego skimmera, który w naszej strefie dawał trochę spokoju, że jest szansa na przyzwoity wynik. W 6 rzucie podpiął tarłowego leszcza który budował wynik zdecydowanie przesuwając go z wstępnie liczonego 18 miejsca na okolice 8-10 pozycji. W czwartek godzinie złowił 10 ryb, była to jego najlepsza godzina. Wszystkie ryby zostały złowione z pod nóg, więc do końca zawodów trzymał się tego założenia.

Gdy drużyna zaczęła atakować nad Canal Bianco zerwała się niesamowita wichura z morskim chłodnym powietrzem. Zaczęło powiewać do 90 km/h, więc ostatnie minuty tury były walką z szalejącą falą na łowisku i latającym sprzętem, bo o rybach można było już zapomnieć.

W przeciągu 10 minut wichura zaznaczyła swoją obecność. Latały po łowisku miski, spadały stołki, wyrywało plakietki z nazwiskami i ilością ryb, a nawet silny wiatr przewracał stojące Toi Toie.

Tak właśnie dramatycznie zakończyła się pierwsza tura Mistrzostw Świata.

Nasi zawodnicy, patrząc po wynikach, połowili bardzo równo, zespołowo.

Browning Feeder Crew Roztocze po pierwszym dniu zanotował 17 miejsce na 43 ekipy.

W sektorze A zajęliśmy najwyższe 7 miejsce.

Drużynowo wyglądało to tak :

A – 7 miejsce – Tomasz Krawiecki, waga 3410 , 24 złowionych ryb
B – 8 miejsce – Piotr Buczek, waga 2160, 11 złowionych ryb
C – 9 miejsce –Sebastian Łoś, waga 2570, 28 złowionych ryb
D – 14 miejsce – Piotr Mołdoch, waga 1470, 17 złowionych ryb
E – 13 miejsce –Patryk Waleśko, waga 3050, 19 złowionych ryb

Co dało nam 51 pkt zaś do 10 miejsca mieliśmy 8 pkt straty.

W czubie na półmetku były 3 ekipy holenderskie i 2 drużyny włoskie.

Po wszystkim nie mogliśmy się doczekać aby usiąść na tyłkach i zjeść coś pysznego ze słoików przywiezionych ze sobą do Włoch. Nasi kucharze jak zwykle spisali się na medal, i to złoty, więc posiłek był jak zwykle first class. Ale ważniejsze w sobotnie popołudnie było omówienie tego, co się działo podczas zawodów u każdego z naszej drużyny. Staraliśmy się szybko to załatwić, jednak zeszło jak zwykle za długo… W tym czasie byłem jeszcze w Loreo na losowaniu sektorów na następnych dzień.

Rankiem w niedzielę meeting kapitanów trwał mozolnie. Barbara losowała po kolei miejsca dla każdego zawodnika w każdym sektorze dla każdej drużyny. Takie są przepisy, ponieważ wiele osób miało miejsca w końcowych częściach sektorów w sobotę i musieli oni zostać wykluczeni z takiej opcji na ostatni dzień Mistrzostw. Potrzeba na to dużo czasu ale komisji udało się uwinąć w około 1,5 godziny.

Na II turę Mistrzostw byliśmy bardzo zmobilizowani. Wiedzieliśmy, że mamy dużą szansę wyciągnąć wynik drużynowy do pierwszej strony tabeli. Analizowaliśmy, iż tabela mocno może się przekręcić, bo drużyny które zawiodły w pierwszym dniu na drugą turę przygotują się va bank do łowienia dużych ryb jak karpie czy cefale.

W II turze praktycznie nie zmieniliśmy, jeżeli chodzi o sposób podania towaru, ilość, jakość nęcenia. Na ten dzień w 100% byliśmy przekonani, że ryb będzie trzeba szukać od pierwszych minut pod nogami na dystansie między 5, a 8 metrów. W niedzielę nasze rokowania okazały się słuszne. Woda tego dnia już kompletnie nie płynęła, dodatkowo zaczęła dramatycznie opadać. Na sektorze E gdzie obstawiałem Patryka przy rozkładaniu sprzętu siatka w wodzie była zanurzona ponad 2,5 metra, a po 30 minutach od startu tury mało co już jej było widać pod wodą.

Ruszyła II tura mistrzostw. Pierwsza godzina i messenger głośno pika. W sektorze A Sebastian łowi, kolejny sektor u Piotra Mołdocha z dobrym startem i rybami, sektor C duża ryba, D drobne ryby, Patryk na E sektorze po pierwszej godzinie 14 ryb, z czego Leszcz za 1 kg i po ilości ryb 2-3 pozycja. W drugiej godzinie info, że z wyliczeń wynika, iż łowimy ryby.. jest dobrze każdy z nas plasuje się między 2-10 placem w sektorze, Sebastian na swoim sektorze idzie znakomicie, drużynowo możemy mieć mniej niż 35 punktów, co oznaczało, świetny wynik.

Ryby na tak krótkiej linii były od początku ale woda co raz bardziej opadała, praktycznie 80% wędkarzy w dwóch pierwszych godzinach skupiała się na łowieniu na tak krótkiej linii.

Nastała najgorsza 3 godzina. Ryby pod nogami kompletnie odcięło, praktycznie w wszystkich strefach. W naszym sektorze E, Patryk w pierwszej godzinie miał 14 ryb, w drugiej 10, a w trzeciej dosłownie 3. Było widać, że wynik zaczyna siadać, tym bardziej, że ryby trzeba było już wyrywać, bo ich aktywność stała na poziomie zerowym. Próbować dołowić je niekonwencjonalnie na przykład w toni za pomocą pustego koszyka lub na tylko 1 ochotkę. Dodatkowo w naszej strefie E dużą presję na Patryka po stronach wywierali sąsiedzi jak Martin Matak znany z  wykonywanych filmów MRK.CZ reprezentujący CzechoSlovakia Feeder Team oraz Koschnick Jurgen za plecami, którego dowodzącym był nie kto inny jak II- krotny Mistrz Świata Jens. Śmiało należy stwierdzić, iż Patryk w swojej strefie miał start bardzo dobry, ale doświadczenie takich zawodników na arenie światowej nie pozwalało mu na osiągnięcie znacznej przewagi. Ta trójka między sobą się cięła i dzieliła rybami, co ciekawe gdy Jurgen miał najsłabszą godzinę, a Patryk zdecydowanie łowił, gdy Jens podglądał jego nakładanie przynęt i dozowanie towaru na koszyku za pomocą lornetki. Za plecami mieliśmy sporo innych obserwujących którzy widzieli, że w tej strefie trójka łowi. Do końca tury nie było wiadomo kto w tym składzie osiągnie najlepszy wynik. Na sektorze E początek sektora zakreślał się wobec tej wspomnianej trójki, ale nie pomyślne informacje spływały z końca sektora E, gdzie pierwszego dnia padły najlepsze wyniki nawet na 14 kg, a jeszcze drugiego dnia powędrowała tam dobra zawodnicza śmietanka na czele z  Kroes Martijn z JWP ekipy holenderskiej która prowadziła po I dniu .

Podczas II tury przez cały czas dostawaliśmy świetne sygnały z sektora A. Sebastian Łoś u którego dowodzącym był Bartłomiej Kacprzak raportował, że w każdej godzinie mają dobry wynik.

 Chłopaki po wykonanej analizie z pierwszego dnia na podstawie przemyśleń Tomasza Krawieckiego który tam łowił, mieli zaznaczone wstępnie wykonanie załażonego planu, ale spostrzegawcze oko Bartka podczas zawodów dołożyło jeszcze coś od siebie. Gdy woda stanęła i zaczynało odcinać ryby, załoga z sektora A przerzuciła się na dystansowe łowienie pod drugą stronę brzegu w Piantamelon, co było wyśmienitą decyzją. Sebastian odłowił w ostatnich godzinach znaczące ryby, które zapewniały nam dobry wynik.

W sektorze B,C,D po pierwszej ochoczej godzinie w naszym teamie doszło do dużego przetasowania.

Gdy odcięło ryby, wielu zawodników zaczęło przerzucać się na drugi brzeg z taktyką agresywnego łowienia obfitą ilością przynęt. Do tego na tych sektorach zaczęły pojawiać się napływy cefali lub pojedyncze wielkie karpie które diametralnie windowały wynik w strefach.

W sektorze B Piotr Mołdoch złowił 23 ryby, co do końca tury zapewniało mu ilościową pozycje w przedziale 5 miejsca, w jego sektorze był również Tamas Walter z Maros Mix który turę zakończył z jedną rybą więcej.

Sektor C Tomasz Krawiecki. Ten sektor był niesamowicie zróżnicowany. Można było wygrać go z wynikiem 10 kg lub zająć ostatnie miejsce łowiąc ledwo 500 gram. Tomasz przez 5 godzin walczył o jak najlepszy wynik w tej dziwnej strefie. Do wędkowania wprowadzał znaczne zmiany, toczył pojedynek o pojedyncze ryby, finalnie na liczniku miał 14 ryb, wiec byliśmy przekonani że wpasuje się w szablon w sektorze w którym wynik 3kg+ będzie suwać zawodnikami między 5-6 pozycjami.

W sektorze D kolejną dramaturgię tury przeżywał Piotr Buczek. Natrafił w stanowiska, w których obok siebie wędkował z Klubowym Mistrzem Świata’21 z Holandii, a nie opodal miał niesamowicie piekielnego Koot Leo z Preston Innovations również reprezentującego Holandię.

Zestawienie zawodników Oranje obok naszego debiutanta było niesamowitym doświadczeniem. Holendrzy rozpoczęli mocno turę dużymi rybami, zaś nasz zawodnik od początku wpasowywał się w środkowy wynik stawki. Piotr w ciągu tury złowił 16 ryb, ale już w 3 godzinie wiedzieliśmy, że brakuje jemu bonusa do wyciągnięcia wyniku, więc w tej strefie podjeliśmy decyzję, że musimy bardzo mocno przyatakować i powalczyć o dużą rybę.

Drugi dzień Mistrzostw rozwiązał się następująco.

Skończyliśmy dzień z 54,5 pkt co w II turze dało nam 22 pozycję. Do miejsca 10 straciliśmy 14,5pkt .

Spektakularne zwycięstwo odnotowali Holendrzy z JWP. W sektorach zanotowali dwa pierwsze miejsca, drugie miejsce, czwarte miejsce oraz jeden słabszy wynik czyli 14 miejsce.

Wynik drużyny miejscowej i jednej przewijającej się w drodze po tytuł Lenza Emiliana Tubertini A, która po sobocie i I turze była w generalnej pozycji na II miejscu, zaś II dnia zaliczyła spektakularną porażkę notując 39 rezultat aż z 85 pkt pokazuje jak Canal Bianco był nieprzewidywalny.

Lenza która na swojej wodzie była blisko podium po dniu pierwszym, finalnie zakończyła Mistrzostwa na 16 pozycji o tylko minimalne 0,5pkt przed naszą drużyną z Roztocza.

W drugim dniu łowiliśmy następująco:

A – 3 miejsce – Sebastian Łoś, waga 4450 , 25 złowionych ryb
B – 9 miejsce – Piotr Mołdoch, waga 3750, 23 złowionych ryb
C – 15 miejsce – Tomasz Krawiecki, waga 3120, 14 złowionych ryb
D – 16,5 miejsce – Piotr Buczek waga 1760, 16 złowionych ryb
E – 11 miejsce – Patryk Waleśko waga 4900, 37 złowionych ryb

To była nasza pierwsza przygoda na tak wysokim poziomie. Wcześniej wielu z nas, jeśli nie wszyscy, mogliśmy tylko o tym marzyć. Jesteśmy zawodnikami na co dzień, więc to normalne, że żyjemy takimi wydarzeniami i śledzimy poczynania najlepszych drużyn w rankingu światowym, ale nie przypuszczaliśmy, że dostaniemy szansę aby wziąć udział w Mistrzostwach Świata. Kiedy dotarła do nas taka informacja czuliśmy się zelektryzowani. Przejmowaliśmy się każdą rzeczą jaką musieliśmy załatwić przed wyjazdem do Włoch i każda sprawą jaką trzeba będzie załatwiać na miejscu w trakcie trwania zawodów. Jednakże teraz kiedy jesteśmy już w domu i analizujemy wszystko co się tam działo, to śmiało możemy stwierdzić, że nie było się czego bać. Jasne, jesteśmy już mądrzejsi o jeden wyjazd, ale to się właśnie nazywa zdobyte doświadczenie. Teraz gdybyśmy mieli jechać na taką poważną imprezę jeszcze raz to stres będzie mniejszy co najmniej o połowę. To ważne, bo wtedy podeszlibyśmy do Mistrzostw na większym luzie organizacyjnym, i jeszcze większą uwagę moglibyśmy poświecić samemu wędkowaniu i rozpracowywaniu wody oraz snu.

Nasz występ na V Mistrzostwach Świata Klubów uważamy za poprawny. Naszym marzeniem, jako debiutantów, było znaleźć się na pierwszej stronie listy końcowej. Zabrakło nam do tego dwóch pozycji i zakończyliśmy na miejscu 17. Każdy z nas ma duży szacunek dla najlepszych klubów na świecie i wiemy, a teraz nawet widzieliśmy, jak świetnie potrafią wędkować. Te ekipy pracują ze sobą latami, mają w kraju wiele wyśmienitych łowisk na których mogą trenować podobne łowienie, a przede wszystkim byli tu na kanale już nie raz. To co dla nas było nowe i dotąd niespotykane, oni łyknęli jak drobną przekąskę. Dlatego też jesteśmy zadowoleni z tego co udało nam się osiągnąć i wiemy, że w przyszłości, jeśli będzie taka okazja, damy radę wycisnąć więcej ze swoich możliwości.

Każdy z nas z ulgą wracał do domu, wiedząc, że w końcu odetchnie od zmęczenia i ciężkiej pracy z jaką miał styczność i że w końcu wyśpi się na własnym materacu. Nie ważne, że w Polsce miała nas przywitać okropna, w porównaniu do Włoch, pogoda – w centrum padało, na kresach było zimno i śnieżnie, a na południowym wschodzie zimno i paskudnie, ale jechaliśmy do rodzin, z którymi nie mieliśmy czasu rozmawiać od 02.04.

Gdzieś z tyłu coraz dalej zostawała piękna i ciepła Wenecja, słoneczne i górzyste tereny Austrii, zielone i wiosenne Czechy, aż dotarliśmy do Polski. Wysiedliśmy na stacji paliw, zmarzliśmy jak psy w deszcz, ale byliśmy u siebie. Wróciła z nami tez nasza piękna biało czerwona flaga. Może kiedyś znów będzie dane nam ją zabrać na taką poważną wycieczkę.

Dziękuję wszystkim razem i każdemu z osobna za te piękne dni. To one piszą kalendarze w naszych głowach, do których pełnej wersji mamy dostęp tylko my sami.

Ps. Gdyby ktoś nie wiedział jak w uniwersalnym, międzynarodowym języku, pomagając sobie gestami, zapytać Węgra czy zamieni się z nim czapką to należy powiedzieć „czendż kapello?”. Dzięki temu można do domu przywieźć artefakt, którego nie ma w kraju nikt.

Tekst opracował,
Marcin Cichosz